Komentarze: 0
Ustepuje. Biore ksiazke, wstaje i wychodze. Robie kawe i siadam cicho w kacie. Znowu przegrywam prawo do wlasnego kawalka podlogi, ale wygrywam kolejne pol godziny swietego spokoju. Buntuje sie, krzycze, prosze i trafiam na mur lepszej prawdy, lepszej racji, lepszej moralnosci, wiec kule sie w sobie i z poczuciem absolutnego bezsensu, bo wiem przeciez, zastanawiam sie, czy zostal jeszcze jakikolwiek argument, ktorego nie uzylam.
Potrafie wyciagac wnioski, ale nie potrafie robic z nich uzytku. To podobno domena idiotow. Biernie, z doskonala obojetnoscia wypisana na twarzy, gapie sie na zycie, ktore sobie przeze mnie swobodnie przeplywa. Wazne jest dzisiaj. Wczoraj juz minelo, a jutro jeszcze nie nadeszlo. Zreszta, co za roznica.