Czasem dopadają mnie jakieś łzy głupie. I po co to? Patrzę na siebie w lustrze i widze, ze staro mi z tym i nie do twarzy. No to szukam w pamięci jakiegoś mądrego słowa, którego złożoność mogłaby w jakiś sposób usprawiedliwić, albo chociaż nadać jakikolwiek sens temu smutkowi, charakteru trochę, ale najwyraźniej jestem mało elokwentna, bo znajduję tylko bezsłowną pustkę. Nie wiem, chyba każdy nosi w sobie smutek. Takie ziarno głęboko w środku, z każdej strony obwarowane wymogami codzienności, szczelnie zasłonięte "należy" i "wypada". Czasem chcialabym przyjrzeć się sobie od środka. Poukładać w wykresy i tabele wszystkie uczucia, mysli, wspomnienia i gdybania, porozwieszać to na ścianach i spacerować z lupą przy oku od kartki do kartki, uważając bardzo, by nie pominąć żadnego z detali, bo może właśnie ten okaże się być najważniejszym i nagle w jednej chwili zrozumienia ułożę się jak puzzle.