Komentarze: 3
Widze na plakacie dwa splecione w uscisku kosciotrupy i nagle dociera do mnie, ze ten obrazek nastraja mnie maksymalnie pozytywnie.
Kiepsko.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 |
09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
Widze na plakacie dwa splecione w uscisku kosciotrupy i nagle dociera do mnie, ze ten obrazek nastraja mnie maksymalnie pozytywnie.
Kiepsko.
Snie. Zazwyczaj male, prywatne koszmary, ale nie szkodzi. To i tak jedyna czynnosc, ktora wydaje sie miec jakikolwiek sens. Wszystko inne wyblaklo i nie ma ani wyrazu, ani smaku. Tak wiec snie, czasem rowniez na jawie. Powrot do rzeczywistosci jest czyms w rodzaju katastrofy absolutnej, wiec budze sie dlugo i swiadomie koncze rozpoczete watki. Paradoksalnie jest to jedyny rodzaj niemal fizycznego cierpienia, ktore przynosi ulge. Moze to z powodu odciecia sie, albo jedynej mozliwosci dotkniecia, nie wiem. Ostatnio niewiele wiem i jeszcze mniej potrafie zrozumiec. Duzo emocji. Placza sie, suplaja. Stawiam sie pod murem i strzelam sobie w glowe nabojem z rozpaczliwej troski, by za chwile czule, z ogromna wyrozumialoscia i cieplem przytulac wlasne uczucia. Dobrze, ze sa. Dobrze, ze wlasnie takie. Tego nie potrafie ani zalowac, ani potepiac. Czasem piekno jest bezsprzeczne.
Codziennie mnie mniej i mniej. Tak jakbym sie po kawalku rozplywala. Mam wrazenie, ze nie potrafie juz istniec, a wszystko to, co dziac sie nie powinno, dzieje sie obok mnie. Beznamietnie patrze i nie dotykam nawet. Resztka mnie zamienila sie w jedno wielkie oczekiwanie. Oczekiwanie na odnalezienie tych kawalkow, ktore gdzies po drodze zgubilam, ktorych pozornie tylko nie ma. Wiem przeciez, ze odnajde je w tej jednej, pierwszej i najbardziej wyczekanej sekundzie. I znowu stane sie czujaca calym swoim byciem caloscia.
Od bezradnosci gorsza jest tylko bezradnosc, na ktora skazuje cie ktos najblizszy. Gonitwa mysli, a kazda gorsza od poprzedniej. Koszmar katowania sie domyslami i poczuciem odsuniecia od spraw najistotniejszych.
Nic mi sie nie chce, nic. Ani seksu, ani snu, ani nic innego. I myslenie mi sie wylacza, bez sensu tak. W jakiejs bance bym sie zamknela, zeby bylo cicho i spokoj. Gapie sie na szamoczace sie wokol zdania i wykrzykniki i wiem, ze mam je gdzies, a rownolegle bardzo chce, az mnie rozsadza potrzeba zanuzenia sie w krzyku, placzu i smiechu na caly glos. Mam ochote gladko zsunac sie po tej spirali w dol, pozwolic zeby samo sie nakrecalo, tracic - odbierac oddech, zamykac powieki i pozwalac sie prowadzic. A pozniej jeszcze, jeszcze i zacisnac dlon na pomaranczy, patrzec jak sok splywa miedzy palcami, usmiechac sie nibybezpowodu i wyrzucic czas do smietnika.